Trudno nie trafić do Gołębnika. Zazwyczaj zmierzają do niego kolorowi
ludzie z kolorowymi duszami. W ręku dzierżą opasłe tomy bibliopodobnych ksiąg.
Reszta tomisk znajduje się w płóciennych torbach bądź w przeciążonych
plecakach. Poznacie ich po książkach – aż chciałoby się sparafrazować
ewangeliczne zdanie. Często okupują ławki na Plantach (z powodu bardzo dogodnej
lokalizacji na ulicy Gołębiej).Tam w towarzystwie Ryszarda Kapuścińskiego, Tadeusza
Konwickiego czy nawet Jana Kochanowskiego usiłują zgłębić sens istnienia. Niech
próbują.
Przed budynkami wydziału formują się różne koterie zjednoczone przerwą
na papierosa. Odbywają się krótkie dysputy, by później móc wrócić na staropolkę[1]
czy opisówkę[2]. A tam
zaczyna się prawdziwy kosmos. Wspólne czytanie Platona, odczytywanie na nowo
Kochanowskiego, transkrypcja slawistyczna czy końcówki równoległe! Wrażeń co
niemiara. Potrzeba systematyczności, chęci i przede wszystkim pasji.
Z okien czytelni często obserwuję grupy turystów. Zatrzymują się pod
naszym wydziałem, a przewodnik zaczyna swoją opowieść. Jestem ciekawa, co im
mówi. Ja jedynie ich widzę, ale chciałabym im powiedzieć, co tutaj się dzieje,
u nas w Gołębniku, jak staramy się zrozumieć oświeceniowe rozprawy, jak
poznajemy Joyce’a i Manna, że zajęcia o Prouście rozpoczynamy kombinacją naparu
lipowego i magdalenki, skąd wzięło się „ó” i dlaczego jest „dzień”, ale w
dopełniaczu mamy „dnia”. To wszystko dzieje się na Gołębiej 14, 16, 18 i 20, czasem
na Grodzkiej 64 lub Ingardena 3. Tak biegamy z jednego budynku do drugiego. Z
książką pod pachą. I z nadzieją, że to, co robimy, ma jakiś głębszy sens.
Komentarze
Prześlij komentarz