Przejdź do głównej zawartości

Dialektologiem być

Jeśli ktoś zastanawiałby się, czy po zaledwie kilku dniach można zakochać się w jakimś miejscu, to Biały Dunajec jest tego najlepszym dowodem. Staje się on dla nas swego rodzaju azylem. Okazuje się bowiem, że istnieje jeszcze taki zakątek, w którym gość nie jest intruzem, lecz przyczyną radości.

To ci studenci od Pana Profesora. No tego, co słownik robi. Te słowa pozwalają odróżnić nas od zwykłych akwizytorów. Po takim przedstawieniu już wiadomo, że można nas wpuścić do domu. Nie skończy się zatem na rozmowie przy wejściowych drzwiach. 

Jesteśmy zaproszeni do towarzyszenia mieszkańcom w ich codziennym życiu. Obserwujemy, jak przygotowują się do pracy w polu, jak robią oscypki, pomagamy ratować chorego konia (a raczej kobyłę - pan weterynarz nie mógł tego nie sprostować).

Oczywiście to jeszcze nie wszystko. Czeka nas przecież wielokrotne odsłuchiwanie zdobytych nagrań. Ile razy? Tyle, ile potrzeba, by mieć pewność, że mamy do czynienia z pochylonym e albo archaizmem podhalańskim. Zajęcie dość żmudne, lecz pokazujące, że nie wszystkie podręcznikowe cechy usłyszymy u każdego mieszkańca. Bo przecież skoro pan Staszek mówi kasa jencmiénnå, to znaczy, że jest to kasa jencmiénnå i o żadnej jarcanéj nie ma już mowy. Tymczasem sąsiad z naprzeciwka zarzeka się, że w jego domu z dziada pradziada jada się wyłącznie kase jarcanom.

W tej różnorodności jest coś fascynującego. Wszystkie rozmowy z mieszkańcami wzbudzają w nas wiele emocji. Tworzą się dyskusje, których nie przerywamy nawet wieczorem, kiedy możemy już odprężyć się w termach. Jaki jest tego efekt? Powinien pojawić się ktoś, kto uznałby nas za dziwaków. Tymczasem nasza żywa dyskusja przyciąga kolejnego słuchacza, a my bezwiednie zaczynamy tworzyć dla niego etnoopowieść. W środku jednego z basenów, co oczywiście musi wyglądać dość... nietypowo.

Zwyczajne spotkania. To właśnie ujmuje nas tu najbardziej. Rozmowa z kimś, kto może opowiedzieć nam nie tylko o gwarze czy zwyczajach, ale także o swoich młodzieńczych miłościach i marzeniach.

Na odchodne dostajemy oscypki i rysunek (stworzony na potrzeby wizyty przez wnuczkę naszej rozmówczyni). Nie trzeba?! Trzeba, bo przecież gość w dom, Bóg w dom!

Tak właśnie zapamiętamy Biały Dunajec. Dodajmy do tego jeszcze zapach kwitnącego przy furtce jaśminu i dźwięki rodzinnej kapeli, grającej specjalnie z okazji naszych odwiedzin. I jeszcze spojrzenie staruszki, która traktuje nas jak własne wnuczki, mimo że rozmawiałyśmy ze sobą dopiero dwie godziny. Pozostawiamy ją z życzeniami zdrowia i obietnicą, że list z dołączonym do niego wspólnym zdjęciem już niedługo zostanie doręczony.

My zaś wyjeżdżamy. Z torbami pełnymi notatek cech dialektalnych. A gdzieś między nimi ukryty jest skrzętnie spisany przepis na oscypki.

Tekst: Lidia Chojnacka

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Diabeł tkwi w etymologii.

Grafika: Szymon Mazur Znajdziemy w Polsce wiele miejscowości, w nazwach których zachowało się do dziś echo słowiańskich wierzeń. W mitologii naszych przodków występowała całkiem pokaźna liczba mniejszych i większych demonów, które zarówno szkodziły człowiekowi, jak i pomagały opiekując się dobytkiem gospodarza.  Do grupy demonów opiekuńczych należał kłobuk – dbał o domostwo, ale jednocześnie okradał sąsiadów! Wiara w niego rozpowszechniona była głównie na terytorium Prus Wschodnich oraz na Warmii. Do domu niczego nieświadomych ludzi trafiał często jako zwykły kurczak, co ściśle związane jest z ostateczną formą, którą przybierał – zmokłej kury, gęsi bądź kaczki, sroki, wrony, a wyjątkowo nawet kota. Dziś mamy Kłobuck, jednak nie ma ono nic wspolnego z tym złym duchem. Nazwa tego miasta faktyczie pochodzi od słowa „kłobuk”, ale oznaczało ono dawniej kapelusz. Gdzie diabeł mówi dobranoc? Zapewne we wsiach Bieski, Bieskowo, Biesowice (i jeszcze kilkunastu innych). Współczesna

Dlaczego bawią nas dowcipy językowe?

Jeśli wyjaśnianie puenty dowcipu sprawia, że tenże przestaje być śmieszny, to jakie spustoszenie wyrządzi w nim nazwanie, opisanie i wytłumaczenie mechanizmów językowych, którymi się rządzi? Przekonajmy się!  Tradycja rozważań nad istotą komizmu jest niezwykle długa i obszerna – zajmowali się tym i Arystoteles, i Freud; psychologowie, językoznawcy, filozofowie, teoretycy sztuki i socjologowie, a jednak wciąż nie udało się stworzyć ani spójnej definicji, ani syntetycznej koncepcji tłumaczącej, dlaczego niektóre rzeczy nas śmieszą, a inne nie. I choć być może nigdy nie będzie nam dane poznać magicznej receptury na dowcip idealny, pewne teorie możemy z przekonaniem graniczącym z pewnością przyjąć i stosować w życiu codziennym. Wiemy na przykład, że wspólny zasób motywów i odniesień między odbiorcami a przedmiotem żartu jest istotny dla jego zrozumienia – innymi słowy, śmieszy nas to, co jest nam w jakimś stopniu przynajmniej  bliskie i znajome. Dlatego Polaków bawią żarty z Niemc

Slotowe wspomnienia

Nicola: Wyjeżdżamy skoro świt, więc obowiązkowo zatrzymujemy się na kawę na stacji. Słońce świeci, wszyscy jesteśmy w dobrych humorach, choć lekko niewyspani. Rozmawiamy o filmach i serialach. Dojeżdżamy na miejsce, rzucamy plecaki na trawę i biegniemy przywitać się ze znajomymi. Tymi widzianymi dwa dni temu i tymi spotykanymi tylko raz w roku, właśnie na Slocie. A jak wyglądała Twoja podróż na Slot? Wiktoria: Przyjeżdżam dosyć wcześnie – o 8 jestem już na miejscu. Czuję się zdezorientowana, ale jednocześnie podekscytowana. To mój pierwszy Slot. Siadam pod monumentalnym drzewem, które – jak dowiem się później – jest powszechnie znanym platanem wśród slotowej społeczności. Oprócz swojej naturalnej funkcji zachwytu i konsolacji ów platan, a raczej obszar w jego pobliżu, jest miejscem nietuzinkowych spotkań, wspólnych śniadań, żywych dysput. Niektórzy ukojeni spokojem tego ogromnego tworu natury bez żadnych zobowiązań drzemią pod nim późnym popołudniem. „Spotkajmy się pod pl