Przejdź do głównej zawartości

Hej kolęda, kolęda!



Grafika: Paulina Bachanek


Święta tuż, tuż, a wraz z nimi porządki świąteczne i planowanie wigilijnego menu. Troszczymy się o dwanaście potraw na stole, o to, by każdy został czymś obdarowany i śpiewamy kolędy. Ale czy zastanawiamy się nad tym, skąd wzięły się wszystkie świąteczne zwyczaje? Bo święta Bożego Narodzenia to nie tylko pretekst do spotkania z rodziną  (choć dla niektórych pewnie tak). Nie zapominajmy jednak, że to także kontynuacja pewnej  tradycji. Dzisiaj parę słów o kolędzie.
Prezenty stanowią nieodzowny element świąt. Jedni lubią być nimi obdarowywani, a drudzy wolą obdarowywać. Ciekawą kwestią jest to, że do XVI wieku słowa kolęda oznaczało właśnie ‘prezent, podarunek świąteczny’. Leszek Wysocki pisze o znanej anegdocie dotyczącej błazna Stańczyka, który był niezmiernie smutny z powodu braku owej kolędy, czyli podarku, ze strony króla. Zygmunt August odkupił swoje winy poprzez podarowanie Stańczykowi wykwintnej szaty[1]. Aleksander Brückner wskazuje także na pogański charakter kolęd do XVII wieku – nie zawierają one niczego, co łączyłoby je ze świętami. To pogańskie życzenia noworoczne, które posiadały określoną strukturę (pochwałę gospodarza, życzenia pomyślności i urodzaju na nowy rok oraz dziękczynienie za dary)[2].  Dopiero w XIX wieku ustala się znaczenie słowa kolęda jako ‘pieśń bożonarodzeniowa’. Jej rozkwit przypada na XVII wiek (J. Żabyc, Symfonie anielskie, K. Twardowski, Kolebka Jezusowa). Nie sposób nie wymienić tutaj Franciszka Karpińskiego, autora kolędy, która niebawem będzie śpiewana na każdej mszy – Bóg się rodzi. Tekst kolędy oparty jest na wszechobecnej antytezie – ogień krzepnie, blask ciemnieje, Ma granicę Nieskończony etc.
Nie tylko historia znaczenia stanowi intrygujący przedmiot analizy kolędy, ale także historia pochodzenia – etymologia. Nie ma stuprocentowego przekonania co do jednego źródła. Zwolennicy teorii o łacińskim pochodzeniu naszej kolędy wskazują na dwa możliwe zapożyczenia: calendae (‘pierwsze dni miesiąca’), a także calare (‘wołać’). U Brücknera znajdziemy równocześnie wątpliwą teorię o słowiańskich związkach etymologicznych, czyli o udomowieniu  kolędy w naszym języku – od gięcia kolan przed naszym Panem (sic!). Słownik wileński podaje zaś nazwę starego boga słowiańskiego związanego rzekomo z kolędą – Koladę. Mamy w czym przebierać, jeśli chodzi o etymologiczne starcia.  Wybór należy do nas.
Kolęda – jest dziś wyrazem polisemicznym, oznacza oprócz pieśni ‘odwiedziny duszpasterskie’. Co ciekawe, w 1422 roku w kodeksie dyplomatycznym kolędą nazywano również datki zbierane przez plebanów podczas wizyt u parafian. A w staropolskim zwyczaju panna, która usiadła po kolędzie na krześle księdza, pierwsza wychodziła za mąż. Także dziewczęta, bądźmy czujne! Kolędowanie oznaczało także wędrujące grupki młodzieży od domu do domu proszące o dary. Znaczenia, źródła, wyrazy pokrewne, jak widać, mnożą się i można by o nich pisać jeszcze więcej. Sens tkwi jednak w świadomości tego, że wszelkie kultywowane zwyczaje są cienką nitką łączącą nas z przodkami. Z ich wierzeniami, często zabobonami, które dzisiaj najzwyczajniej nas bawią. Ale może właśnie przez ową świadomość złożymy cichy hołd naszym praojcom, których tradycję – świadomie lub nie – bardzo często przyjmujemy. Nie zapominajmy o nich. A puste miejsce przy wigilijnym stole może przeznaczmy ich duchom, kto wie, może się zjawią?




[1] Zob. L. Wysocki, Misterium Betlejemskie. Nowe kolędy i pastorałki, Częstochowa 2016.
[2] Por. A. Brückner, Słownik etymologiczny języka polskiego, Kraków 1927.

         
Tekst: Wiktoria Ziegler



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Diabeł tkwi w etymologii.

Grafika: Szymon Mazur Znajdziemy w Polsce wiele miejscowości, w nazwach których zachowało się do dziś echo słowiańskich wierzeń. W mitologii naszych przodków występowała całkiem pokaźna liczba mniejszych i większych demonów, które zarówno szkodziły człowiekowi, jak i pomagały opiekując się dobytkiem gospodarza.  Do grupy demonów opiekuńczych należał kłobuk – dbał o domostwo, ale jednocześnie okradał sąsiadów! Wiara w niego rozpowszechniona była głównie na terytorium Prus Wschodnich oraz na Warmii. Do domu niczego nieświadomych ludzi trafiał często jako zwykły kurczak, co ściśle związane jest z ostateczną formą, którą przybierał – zmokłej kury, gęsi bądź kaczki, sroki, wrony, a wyjątkowo nawet kota. Dziś mamy Kłobuck, jednak nie ma ono nic wspolnego z tym złym duchem. Nazwa tego miasta faktyczie pochodzi od słowa „kłobuk”, ale oznaczało ono dawniej kapelusz. Gdzie diabeł mówi dobranoc? Zapewne we wsiach Bieski, Bieskowo, Biesowice (i jeszcze kilkunastu innych). Współczesna

Slotowe wspomnienia

Nicola: Wyjeżdżamy skoro świt, więc obowiązkowo zatrzymujemy się na kawę na stacji. Słońce świeci, wszyscy jesteśmy w dobrych humorach, choć lekko niewyspani. Rozmawiamy o filmach i serialach. Dojeżdżamy na miejsce, rzucamy plecaki na trawę i biegniemy przywitać się ze znajomymi. Tymi widzianymi dwa dni temu i tymi spotykanymi tylko raz w roku, właśnie na Slocie. A jak wyglądała Twoja podróż na Slot? Wiktoria: Przyjeżdżam dosyć wcześnie – o 8 jestem już na miejscu. Czuję się zdezorientowana, ale jednocześnie podekscytowana. To mój pierwszy Slot. Siadam pod monumentalnym drzewem, które – jak dowiem się później – jest powszechnie znanym platanem wśród slotowej społeczności. Oprócz swojej naturalnej funkcji zachwytu i konsolacji ów platan, a raczej obszar w jego pobliżu, jest miejscem nietuzinkowych spotkań, wspólnych śniadań, żywych dysput. Niektórzy ukojeni spokojem tego ogromnego tworu natury bez żadnych zobowiązań drzemią pod nim późnym popołudniem. „Spotkajmy się pod pl

Dlaczego bawią nas dowcipy językowe?

Jeśli wyjaśnianie puenty dowcipu sprawia, że tenże przestaje być śmieszny, to jakie spustoszenie wyrządzi w nim nazwanie, opisanie i wytłumaczenie mechanizmów językowych, którymi się rządzi? Przekonajmy się!  Tradycja rozważań nad istotą komizmu jest niezwykle długa i obszerna – zajmowali się tym i Arystoteles, i Freud; psychologowie, językoznawcy, filozofowie, teoretycy sztuki i socjologowie, a jednak wciąż nie udało się stworzyć ani spójnej definicji, ani syntetycznej koncepcji tłumaczącej, dlaczego niektóre rzeczy nas śmieszą, a inne nie. I choć być może nigdy nie będzie nam dane poznać magicznej receptury na dowcip idealny, pewne teorie możemy z przekonaniem graniczącym z pewnością przyjąć i stosować w życiu codziennym. Wiemy na przykład, że wspólny zasób motywów i odniesień między odbiorcami a przedmiotem żartu jest istotny dla jego zrozumienia – innymi słowy, śmieszy nas to, co jest nam w jakimś stopniu przynajmniej  bliskie i znajome. Dlatego Polaków bawią żarty z Niemc