Przejdź do głównej zawartości

Dlaczego bawią nas dowcipy językowe?

Jeśli wyjaśnianie puenty dowcipu sprawia, że tenże przestaje być śmieszny, to jakie spustoszenie wyrządzi w nim nazwanie, opisanie i wytłumaczenie mechanizmów językowych, którymi się rządzi? Przekonajmy się! 

Tradycja rozważań nad istotą komizmu jest niezwykle długa i obszerna – zajmowali się tym i Arystoteles, i Freud; psychologowie, językoznawcy, filozofowie, teoretycy sztuki i socjologowie, a jednak wciąż nie udało się stworzyć ani spójnej definicji, ani syntetycznej koncepcji tłumaczącej, dlaczego niektóre rzeczy nas śmieszą, a inne nie. I choć być może nigdy nie będzie nam dane poznać magicznej receptury na dowcip idealny, pewne teorie możemy z przekonaniem graniczącym z pewnością przyjąć i stosować w życiu codziennym.
Wiemy na przykład, że wspólny zasób motywów i odniesień między odbiorcami a przedmiotem żartu jest istotny dla jego zrozumienia – innymi słowy, śmieszy nas to, co jest nam w jakimś stopniu przynajmniej  bliskie i znajome. Dlatego Polaków bawią żarty z Niemców i Rosjan, ale podobnego efektu nie wywołają raczej te z Duńczyków czy Portugalczyków. Rzecz staje się jeszcze bardziej hermetyczna, kiedy mowa jest o dowcipach językowych – żeby je zrozumieć musimy poznać nie tylko realia kulturowe, ale przede wszystkim mechanizmy systemu językowego, w którym dany żart został stworzony – przez to są one najczęściej praktycznie nieprzetłumaczalne. Dlatego z całą pewnością stwierdzić można: rodzimy żart językowy to inside joke wszystkich użytkowników języka polskiego. 
Skomplikowane zasady rządzące naszym językiem, które tak frustrują uczących się go obcokrajowców i tych, którym przyszło się na gramatyce opisowej zmierzyć z końcówkami równoległymi, mają przynajmniej jedną pozytywną cechę – pozwalają na ogromną kreatywność w tworzeniu dowcipów językowych.  Im bowiem więcej wariantów, tym większe pole do popisu w dowcipnym (lub, jak powiedziałby mój tata, dowciapnym) ich przekręcaniu. Możemy więc bez ograniczeń żonglować fleksją i nurkować w słowotwórstwie.
Zauważmy jeszcze, że chociaż w żarcie pisanym i mówionym nie sposób uniknąć użycia słów, mamy pewną dowolność w tym, jakich wyrazów i w jaki sposób używamy. W żartach rzeczowych najistotniejsza będzie treść, możemy więc śmiało przekręcać słowa i nie obawiać się, że akurat przez to spalimy kawał. To niebezpieczeństwo istnieje jednak w komizmie stricte językowym, na przykład w bardzo charakterystycznej kategorii dowcipów rozpoczynających się od słów „bajka o...”. Przyjrzyjmy się żartowi:

Bajka o powidłach: po widłach zostają dziury w plecach

który wyrażony innymi słowami

Bajka o powidle: widły wbite w plecy robią dziury

przestaje być dowcipem, a staje się dwoma nieprzystającymi do siebie stwierdzeniami: jednym  absurdalnym, drugim zaś brutalnym i niepokojącym. 
Mechanizm dowcipów językowych oparty jest na współistnieniu dwóch płaszczyzn: pierwszej, która jest logiczna z językowego punktu widzenia, ale nie ma realnego sensu i drugiej, która choć nie pasuje do systemu języka, jest treściowo logiczna. I tak żart:

Ile nici ma dentysta?
Stomatologiczne.

wydaje się pozbawiony i logiki, i śmieszności, jeśli nie dostrzeżemy, że słowo „stomatologiczne” odnosi się do „nici”, nazywając tym samym to, co częściej nazywamy nićmi dentystycznymi, i po zmianie formy graficznej wyrazu stanowi odpowiedź na zadane pytanie – sto ma, to logiczne. Jak najłatwiej zepsuć ten dowcip? Nie trzeba się nawet starać – wystarczy odpowiedzieć albo „dentystyczne”, albo „ma sto, przecież to logiczne jest”.
Przykłady żartów o takiej budowie można mnożyć, ale właściwie dlaczego w ogóle nas to bawi? Przede wszystkim: nie tego się spodziewaliśmy. Zgodnie z teorią nastawienia śmieszne jest dla nas to, co nie jest zgodne z naszymi oczekiwaniami opartymi na wcześniejszym doświadczeniu. W przypadku żartów lingwistycznych nasze doświadczenie oznacza często przyzwyczajenie do pewnych konstrukcji językowych. To zresztą na tym oparty jest też mechanizm spalenia dowcipu – jeśli opowiadający niebacznie wyjawi puentę kawału w czasie jego opowiadania,  element niespodzianki zostanie usunięty i pozostanie nam tylko śmianie się z osoby, która żart spaliła, nie zaś z samego żartu. Dlatego też mniej bawią nas dowcipy przewidywalne, które już słyszeliśmy, albo których puenty możemy się domyślić zanim zostanie ona wypowiedziana. 
Istniejące rozróżnienie na żarty o charakterze ogólnokomicznym i ściśle językowym może być o tyle ważne, że pozwala nam dostrzec, że często język pełni istotną funkcję w dowcipie, nawet jeśli nie znajduje się w jego centrum. Popatrzmy na przykład  prowadzonej na łódzkich murach wojny na inwektywy między klubami piłkarskimi, rozpoczętej kilka lat temu przez artystę ukrywającego się pod pseudonimem Janusz III Waza, a trwającej do dzisiaj. Wśród największych obelg odnajdziemy tam takie jak... „Widzew to ciapy” albo „RTS nie obiera ananasa ze skórki i w ogóle jest strasznym niejadkiem”, które przecież w niczym nie przypominają klasycznych kibicowskich wyzwisk.* Oczywiście żart nie opiera się tutaj na przekształceniach w obrębie języka, a raczej wykorzystuje go do wykreowania pewnej absurdalnej sytuacji – wyobraźmy sobie tylko uzbrojonych po zęby kiboli wykrzykujących „ ŁKS nie wita dnia uśmiechem!”**
Kolejną więc teorią, o której warto pamiętać przy tworzeniu i opowiadaniu kawałów jest teoria sprzeczności. Zgodnie z nią im bardziej nieprzystające do siebie są realia i ich przedstawienie, tym robi się śmieszniej. Na tym z kolei oparta jest cała kategoria żartów stylistycznych pełnych przesady, przerysowania, kontrastu i dysproporcji – bawi nas więc nadmierne wtrącanie wyrażeń z języków obcych, przerysowana stylizacja, groteskowe zestawienie wulgaryzmów ze słownictwem podniosłym, karykaturalne naśladowanie czyjejś maniery językowej.  Ze względu na ogólnokomiczny charakter tych żartów, możliwości ich zepsucia są zdecydowanie bardziej subtelne i mają charakter subiektywny  – możemy bowiem nie trafić ze skalą przerysowania i uczynić nasz dowcip albo niezrozumiałym, albo zbyt pospolitym. 
Czy jesteśmy w stanie nauczyć się bycia dowcipnym na podstawie analizowania teorii komizmu i zastosowania tychże w popularnych żartach? Na podstawie własnego doświadczenia mogę z pełnym przekonaniem odpowiedzieć –  absolutnie nie! Dodatkowym skutkiem ubocznym, jak się okazuje, jest zatracenie resztek poczucia humoru na rzecz automatycznego wręcz odszukiwania mechanizmów językowych rządzących każdym, nawet niejęzykowym, kawałem. Dobra wiadomość jest taka – kiedy ochłoniemy, nauczymy się na powrót, czym tak właściwie jest humor, a być może  i podejmiemy sami próby opowiadania żartów, będziemy mieć w głowie pewne zasady, które pozwolą nam opowiadać dowcipy jeśli nie śmieszne, to przynajmniej nie tragicznie nieśmieszne.
 Po pierwsze:  miejmy pewność, że mówimy do osób, które mają szansę nasz żart zrozumieć. Po drugie: pamiętajmy, że żarty językowe to przede wszystkim forma, a dopiero później treść – jeśli zapomnimy kluczowego słowa w puencie i przejdzie nam przez myśl zastąpienie go innym o w sumie zbliżonym znaczeniu – porzućmy pomysł opowiadania tego żartu w ogóle albo przygotujmy się na niezręczną ciszę. I po trzecie: opowiadajmy dowcipy, które bawią nas samych! Nawet najbardziej nieśmieszny suchar zostanie uratowany przez opowiadającego, który bawi się przy jego prezentacji tak dobrze, że ze śmiechu nie może złapać tchu. Zrywajmy więc boki, płaczmy, tarzajmy się, pokładajmy, zanośmy się, turlajmy, ba, konajmy nawet – byle ze śmiechu!
Tekst: Aleksandra Piechota

Źródła:
D. Buttler, Polski dowcip językowy, Warszawa 2001.
B. Dziemidok, O komizmie. Od Arystotelesa do dzisiaj, Gdańsk 2011.

J. Rynkiewicz, Kognitywne spojrzenie na poczucie humoru, „Via mentis” 2012, nr 1, s. 85-98.

*   Więcej o języku stadionów przeczytać można w artykule Wiktorii Ziegler Kibic na kozetce.
** Leszek MilewskiMarzę by na derbach skandowano „ŁKS nie czyta książek”, „Widzew jeździ Tico”, [online:]
[dostęp: 03.12.2018 r.].

Komentarze

  1. Ja akurat należę do tych osób, które łatwo rozweselić. Śmieszy mnie naprawdę wiele rzeczy - bez względu, czy są to żarty językowe, memy czy śmieszne gify :) Takie po prostu mam dobre poczucie humoru.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Diabeł tkwi w etymologii.

Grafika: Szymon Mazur Znajdziemy w Polsce wiele miejscowości, w nazwach których zachowało się do dziś echo słowiańskich wierzeń. W mitologii naszych przodków występowała całkiem pokaźna liczba mniejszych i większych demonów, które zarówno szkodziły człowiekowi, jak i pomagały opiekując się dobytkiem gospodarza.  Do grupy demonów opiekuńczych należał kłobuk – dbał o domostwo, ale jednocześnie okradał sąsiadów! Wiara w niego rozpowszechniona była głównie na terytorium Prus Wschodnich oraz na Warmii. Do domu niczego nieświadomych ludzi trafiał często jako zwykły kurczak, co ściśle związane jest z ostateczną formą, którą przybierał – zmokłej kury, gęsi bądź kaczki, sroki, wrony, a wyjątkowo nawet kota. Dziś mamy Kłobuck, jednak nie ma ono nic wspolnego z tym złym duchem. Nazwa tego miasta faktyczie pochodzi od słowa „kłobuk”, ale oznaczało ono dawniej kapelusz. Gdzie diabeł mówi dobranoc? Zapewne we wsiach Bieski, Bieskowo, Biesowice (i jeszcze kilkunastu innych). Współczesna

Slotowe wspomnienia

Nicola: Wyjeżdżamy skoro świt, więc obowiązkowo zatrzymujemy się na kawę na stacji. Słońce świeci, wszyscy jesteśmy w dobrych humorach, choć lekko niewyspani. Rozmawiamy o filmach i serialach. Dojeżdżamy na miejsce, rzucamy plecaki na trawę i biegniemy przywitać się ze znajomymi. Tymi widzianymi dwa dni temu i tymi spotykanymi tylko raz w roku, właśnie na Slocie. A jak wyglądała Twoja podróż na Slot? Wiktoria: Przyjeżdżam dosyć wcześnie – o 8 jestem już na miejscu. Czuję się zdezorientowana, ale jednocześnie podekscytowana. To mój pierwszy Slot. Siadam pod monumentalnym drzewem, które – jak dowiem się później – jest powszechnie znanym platanem wśród slotowej społeczności. Oprócz swojej naturalnej funkcji zachwytu i konsolacji ów platan, a raczej obszar w jego pobliżu, jest miejscem nietuzinkowych spotkań, wspólnych śniadań, żywych dysput. Niektórzy ukojeni spokojem tego ogromnego tworu natury bez żadnych zobowiązań drzemią pod nim późnym popołudniem. „Spotkajmy się pod pl