Przejdź do głównej zawartości

Poczytaj mi… #słownik



Architekci podziwiają zabytki, historycy zachwycają się jego bogatą przeszłością, my natomiast fascynujemy się językiem Krakowa. Co w nim jest tak niezwykłego? Daje poczucie wspólnoty. Jeśli się z nim zapoznamy, miasto przestanie być nam obce; będziemy mogli choć w części czuć się jak jego mieszkańcy. Wszyscy przecież, studiując w Krakowie, odwiedzamy Jagiellonkę, a zaraz po odebraniu książek, biegniemy do Audi Maxa na kolejne wykłady.
Łączność pomiędzy słowami a codziennością krakowian dostrzegłyśmy na spotkaniu związanym z ukazaniem się książki „Powiedziane po krakowsku. Słownik regionalizmów krakowskich” wydanej przez pracowników Wydziału Polonistyki UJ. 26 października w Muzeum Historycznym Miasta Krakowa miałyśmy okazję wysłuchać wykładu pt. „Jedzenie na polu: od faryny do food trucka”. Konferencję poprowadzili: dr Donata Ochmann, dr Patrycja Pałka i dr Artur Czesak. Okazuje się, że klimat miasta można poczuć, przyglądając się chociażby słowom związanym z charakterystyczną dla Krakowa żywnością, często nieznaną nawet w miejscowościach z nim graniczących. 
Za chyba najbardziej utożsamiany z Krakowem przysmak uznaje się oczywiście obwarzanki. Mogą być z makiem, z sezamem lub po prostu z solą. Przez niektórych nazywane są preclami, przez innych – bajglami. Jedno jest pewne – przechodząc przez krakowskie ulice, nie sposób obwarzanków nie skosztować. 
Dawniej symbolem miasta był także chleb prądnicki – żytni, wypiekany przez prądniczan według specjalnej receptury. Latem jednym ze składników były płatki ziemniaczane, natomiast zimą dodawano do niego rozgotowane ziemniaki, dzięki czemu pieczywo dłużej zachowywało świeżość. Sprzedawano je na placu, choć zanieść je tam nie było wcale łatwo, gdyż chleb ten miał nawet 90 cm długości. Handlarze trzymali więc bochenki w duckach – specjalnych koszach zakładanych na plecy. 
Naturalnie zakupić można było nie tylko pieczywo. W mroźne dni prawdziwym przysmakiem była faryna – potrawa z tłustego wieprzowego, baraniego lub gęsiego mięsa. Sprzedawano ją w kuchni pod słońcem przypominającej dzisiejsze food trucki. 
Te potrawy krakowianie pamiętają, znają ich receptury. Trochę inaczej jest z głąbikiem. Wiadomo, że była to roślina pokrewna sałacie,  hodowana wyłącznie w Czarnej Wsi i Łobzowie. Możemy o niej usłyszeć, lecz to, skąd pochodzi i co się z nią później stało, nadal pozostaje zagadką. Warto dodać, że głąbiki także kiszono i zajadano się nimi tak jak dziś ogórkami.
Elementem krakowskiej tradycji jest również miodek turecki (nazywany też trupim). Odpowiada warszawskiej pańskiej skórce. Te kawałki skarmelizowanego cukru o miodowym smaku spotkać możemy tylko kilka razy w roku. Sprzedawane w okolicach cmentarzy 1 lub 2 listopada, a czasem także na odpustowych kramach, są pozostałością dawnych wierzeń ludowych.

Po wygłoszonym wykładzie i krótkiej dyskusji miałyśmy możliwość zapoznania się z nowo wydaną książką. Każde hasło, oprócz klasycznego wyjaśnienia znaczenia wyrazu, posiada obszerną ilustrację w postaci wypowiedzi krakowian, którzy tych słów używają, ukazując tym samym konteksty wyrazów i ich zastosowanie w życiu codziennym. Takie przedstawienie form sprawia, że nie jest to zwykły słownik, lecz opowieść o mieście i ludziach w nim żyjących. Zdecydowanie można go czytać przed snem!
Lidia Chojnacka


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Diabeł tkwi w etymologii.

Grafika: Szymon Mazur Znajdziemy w Polsce wiele miejscowości, w nazwach których zachowało się do dziś echo słowiańskich wierzeń. W mitologii naszych przodków występowała całkiem pokaźna liczba mniejszych i większych demonów, które zarówno szkodziły człowiekowi, jak i pomagały opiekując się dobytkiem gospodarza.  Do grupy demonów opiekuńczych należał kłobuk – dbał o domostwo, ale jednocześnie okradał sąsiadów! Wiara w niego rozpowszechniona była głównie na terytorium Prus Wschodnich oraz na Warmii. Do domu niczego nieświadomych ludzi trafiał często jako zwykły kurczak, co ściśle związane jest z ostateczną formą, którą przybierał – zmokłej kury, gęsi bądź kaczki, sroki, wrony, a wyjątkowo nawet kota. Dziś mamy Kłobuck, jednak nie ma ono nic wspolnego z tym złym duchem. Nazwa tego miasta faktyczie pochodzi od słowa „kłobuk”, ale oznaczało ono dawniej kapelusz. Gdzie diabeł mówi dobranoc? Zapewne we wsiach Bieski, Bieskowo, Biesowice (i jeszcze kilkunastu innych). Współczesna

Slotowe wspomnienia

Nicola: Wyjeżdżamy skoro świt, więc obowiązkowo zatrzymujemy się na kawę na stacji. Słońce świeci, wszyscy jesteśmy w dobrych humorach, choć lekko niewyspani. Rozmawiamy o filmach i serialach. Dojeżdżamy na miejsce, rzucamy plecaki na trawę i biegniemy przywitać się ze znajomymi. Tymi widzianymi dwa dni temu i tymi spotykanymi tylko raz w roku, właśnie na Slocie. A jak wyglądała Twoja podróż na Slot? Wiktoria: Przyjeżdżam dosyć wcześnie – o 8 jestem już na miejscu. Czuję się zdezorientowana, ale jednocześnie podekscytowana. To mój pierwszy Slot. Siadam pod monumentalnym drzewem, które – jak dowiem się później – jest powszechnie znanym platanem wśród slotowej społeczności. Oprócz swojej naturalnej funkcji zachwytu i konsolacji ów platan, a raczej obszar w jego pobliżu, jest miejscem nietuzinkowych spotkań, wspólnych śniadań, żywych dysput. Niektórzy ukojeni spokojem tego ogromnego tworu natury bez żadnych zobowiązań drzemią pod nim późnym popołudniem. „Spotkajmy się pod pl

Dlaczego bawią nas dowcipy językowe?

Jeśli wyjaśnianie puenty dowcipu sprawia, że tenże przestaje być śmieszny, to jakie spustoszenie wyrządzi w nim nazwanie, opisanie i wytłumaczenie mechanizmów językowych, którymi się rządzi? Przekonajmy się!  Tradycja rozważań nad istotą komizmu jest niezwykle długa i obszerna – zajmowali się tym i Arystoteles, i Freud; psychologowie, językoznawcy, filozofowie, teoretycy sztuki i socjologowie, a jednak wciąż nie udało się stworzyć ani spójnej definicji, ani syntetycznej koncepcji tłumaczącej, dlaczego niektóre rzeczy nas śmieszą, a inne nie. I choć być może nigdy nie będzie nam dane poznać magicznej receptury na dowcip idealny, pewne teorie możemy z przekonaniem graniczącym z pewnością przyjąć i stosować w życiu codziennym. Wiemy na przykład, że wspólny zasób motywów i odniesień między odbiorcami a przedmiotem żartu jest istotny dla jego zrozumienia – innymi słowy, śmieszy nas to, co jest nam w jakimś stopniu przynajmniej  bliskie i znajome. Dlatego Polaków bawią żarty z Niemc