Przejdź do głównej zawartości

Kolędowanie w Gołębniku

Dzięki Samorządowi Studentów Wydziału Polonistyki UJ oraz Katedrze Historii Języka i Dialektologii nasz polonistyczny Gołębnik śpiewająco rozpoczął sesję egzaminacyjną. 28 stycznia 2019 r. urządzono wieczór kolęd, na który zaproszono pracowników wydziału, zaprzyjaźnionych gości oraz studentów. Program obejmował występ zespołu Waghalter Trio, świąteczny catering oraz prezentację na temat krakowskich tradycji bożonarodzeniowych, którą miałyśmy zaszczyt przygotować.


Czym jest podłaźniczka? Jak w Krakowie przystrajano drzewka? Dlaczego prezenty rozdaje Aniołek i jaka jest etymologia słowa kolęda? Na tego typu pytania starałyśmy się odpowiedzieć w naszej prezentacji pt. Choinka… po krakowsku, którą przedstawiły Aleksandra Piechota i Paulina Bachanek.

Kolejnym punktem programu było wystąpienie zespołu Waghalter Trio w składzie: Kazimierz Michalik (skrzypce), Barbara Papież (altówka) i Jan Pasławski (wiolonczela). Muzycy wykonali dla nas najstarsze kolędy, m.in. Anjoł pasterzom mówił, Gdy śliczna Panna..., Tyumfy Krola… czy Bóg się rodzi… Krótki komentarz filologiczny do każdej z nich przygotowała i wygłosiła prof. Agata Kwaśnicka-Janowicz.

Po przerwie kawowej nastąpił czas wspólnego kolędowania z muzykami. W repertuarze znalazły się nie tylko przygotowane kolędy, ale również te najbardziej znane, jak choćby Oj, maluśki, maluśki... Zaproszeni goście zaskoczyli nas doskonałą znajomością nadprogramowej ilości zwrotek niektórych z nich. Na zakończenie, mając nadzieję, że ta świąteczna atmosfera zostanie w naszych sercach na dłużej, podarowałyśmy wszystkim uczestnikom spotkania skromne podarki (kolędy właśnie1). Jeszcze raz serdecznie dziękujemy wszystkim obecnym.

Tekst: Nicola Agier


1Zob. artykuł Wiktorii Ziegler na temat pochodzenia słowa kolęda: https://epentezy.blogspot.com/2018/12/hej-koleda-koleda.html

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Diabeł tkwi w etymologii.

Grafika: Szymon Mazur Znajdziemy w Polsce wiele miejscowości, w nazwach których zachowało się do dziś echo słowiańskich wierzeń. W mitologii naszych przodków występowała całkiem pokaźna liczba mniejszych i większych demonów, które zarówno szkodziły człowiekowi, jak i pomagały opiekując się dobytkiem gospodarza.  Do grupy demonów opiekuńczych należał kłobuk – dbał o domostwo, ale jednocześnie okradał sąsiadów! Wiara w niego rozpowszechniona była głównie na terytorium Prus Wschodnich oraz na Warmii. Do domu niczego nieświadomych ludzi trafiał często jako zwykły kurczak, co ściśle związane jest z ostateczną formą, którą przybierał – zmokłej kury, gęsi bądź kaczki, sroki, wrony, a wyjątkowo nawet kota. Dziś mamy Kłobuck, jednak nie ma ono nic wspolnego z tym złym duchem. Nazwa tego miasta faktyczie pochodzi od słowa „kłobuk”, ale oznaczało ono dawniej kapelusz. Gdzie diabeł mówi dobranoc? Zapewne we wsiach Bieski, Bieskowo, Biesowice (i jeszcze kilkunastu innych). Współczesna

Dlaczego bawią nas dowcipy językowe?

Jeśli wyjaśnianie puenty dowcipu sprawia, że tenże przestaje być śmieszny, to jakie spustoszenie wyrządzi w nim nazwanie, opisanie i wytłumaczenie mechanizmów językowych, którymi się rządzi? Przekonajmy się!  Tradycja rozważań nad istotą komizmu jest niezwykle długa i obszerna – zajmowali się tym i Arystoteles, i Freud; psychologowie, językoznawcy, filozofowie, teoretycy sztuki i socjologowie, a jednak wciąż nie udało się stworzyć ani spójnej definicji, ani syntetycznej koncepcji tłumaczącej, dlaczego niektóre rzeczy nas śmieszą, a inne nie. I choć być może nigdy nie będzie nam dane poznać magicznej receptury na dowcip idealny, pewne teorie możemy z przekonaniem graniczącym z pewnością przyjąć i stosować w życiu codziennym. Wiemy na przykład, że wspólny zasób motywów i odniesień między odbiorcami a przedmiotem żartu jest istotny dla jego zrozumienia – innymi słowy, śmieszy nas to, co jest nam w jakimś stopniu przynajmniej  bliskie i znajome. Dlatego Polaków bawią żarty z Niemc

Slotowe wspomnienia

Nicola: Wyjeżdżamy skoro świt, więc obowiązkowo zatrzymujemy się na kawę na stacji. Słońce świeci, wszyscy jesteśmy w dobrych humorach, choć lekko niewyspani. Rozmawiamy o filmach i serialach. Dojeżdżamy na miejsce, rzucamy plecaki na trawę i biegniemy przywitać się ze znajomymi. Tymi widzianymi dwa dni temu i tymi spotykanymi tylko raz w roku, właśnie na Slocie. A jak wyglądała Twoja podróż na Slot? Wiktoria: Przyjeżdżam dosyć wcześnie – o 8 jestem już na miejscu. Czuję się zdezorientowana, ale jednocześnie podekscytowana. To mój pierwszy Slot. Siadam pod monumentalnym drzewem, które – jak dowiem się później – jest powszechnie znanym platanem wśród slotowej społeczności. Oprócz swojej naturalnej funkcji zachwytu i konsolacji ów platan, a raczej obszar w jego pobliżu, jest miejscem nietuzinkowych spotkań, wspólnych śniadań, żywych dysput. Niektórzy ukojeni spokojem tego ogromnego tworu natury bez żadnych zobowiązań drzemią pod nim późnym popołudniem. „Spotkajmy się pod pl